[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Robię zbliżenie.Widzę, jak jeden z nich rozmawia z paroma wieśniakami.Mam też face-ta w czerwonej bejsbolówce.Zciąga ją.Chwileczkę, od północy nadjeż-dżają dwa inne wozy techniczne.A za chwilę zajdzie słońce. Zapiszcie położenie wioski w systemie GPS.Zanim przejdziecie napodczerwień, zróbcie mi serię zdjęć w różnej skali w ostatnich promie-niach słońca, z tylu różnych kątów, z ilu się da.A potem prześlijcie je dopokoju łączności w bazie w Dżibuti. Tak jest, pułkowniku.Załatwione.Z kokpitu odezwał się drugi pilot. Pułkowniku, właśnie skontaktowała się z nami wieża kontrolnaz Dżibuti.Dopiero co wylądował tam z Omanu brytyjski hercules C stotrzydzieści w barwach RAF. Przekażcie Dżibuti, że mają się nimi dobrze zająć i uzupełnić pali- wo w herculesie.Poinformujcie Brytyjczyków, że niedługo tam będę.Swoją drogą, jaki jest planowany czas przybycia? Właśnie minęliśmy Kair, pułkowniku.Wylądujemy za jakieś dzie-więćdziesiąt minut.Za oknami zaszło słońce.W ciągu kilku minut Sudan Południowy,wschodnią Etiopię i całą Somalię spowiła bezksiężycowa noc. 15Na pustyni za dnia bywa gorąco jak w piecu, za to nocą zimno jakw kostnicy, ale w Dżibuti, nad ciepłą Zatoką Adeńską, panuje umiarko-wany klimat.Kiedy grumman wylądował i stanął, Tropiciela powitałpułkownik amerykańskich sił powietrznych, wysłany przez dowódcębazy.Miał na sobie lekki tropikalny mundur z pustynnym kamuflażem.Tropiciel zdziwił się, że wieczór jest tak ciepły, gdy szedł za pułkowni-kiem po pasie do dwóch pokoi w centrum dowodzenia, które przygoto-wano na jego przybycie.Dowódca bazy niewiele usłyszał z kwatery głównej sił powietrz-nych w Stanach Zjednoczonych, poza tym, że to tajna operacja JSOC i żema udzielić wszelkiej możliwej współpracy oficerowi TOSA, któregoznał jako pułkownika Jamiego Jacksona.Tropiciel wybrał sobie to na-zwisko, bo miał na nie wszelkie możliwe papiery.Minęli brytyjskiego herculesa C-130.Poza typowym emblematemRAF na ogonie nie miał żadnych oznakowań.Tropiciel wiedział, że ma-szyna należy do Czterdziestego Siódmego Szwadronu floty powietrznejsił specjalnych.W kokpicie pilota migotało światło  załoga wolała zo-stać na pokładzie i zaparzyć sobie prawdziwą herbatę, niż zadowalaćsię nią w wersji amerykańskiej.Przeszli pod skrzydłem, minęli hangar z uwijającym się personelemnaziemnym i weszli do budynku dowództwa.W ramach  wszelkiejmożliwej współpracy , zgodnie z instrukcją, spędzono tam już sześciuniechlujnych brytyjskich spadochroniarzy, specjalistów od swobodnegospadania, którzy gapili się na stop-klatki wyświetlane na ścianie.Amerykański starszy sierżant, którego naszywka na rękawie dowo-dziła, że jest łącznościowcem, z wyrazną ulgą odwrócił się i zasaluto-wał.Tropiciel oddał salut.Pierwsza rzecz, jaka zwróciła jego uwagę u Brytyjczyków, to ich stroje  ubrani byli w pustynny kamuflaż, ale bez naszywek określają-cych stopień czy jednostkę.Wszyscy mieli mocno opalone twarze i dło-nie, szczecinę na brodzie i potargane włosy, z wyjątkiem jednego, którybył łysy jak kolano.Tropiciel wiedział, że wśród nich musi być młodszy oficer  dowód-ca zespołu.Uznał, że najlepiej będzie przejść od razu do rzeczy. Panowie, jestem podpułkownik Jamie Jackson z Korpusu PiechotyMorskiej Stanów Zjednoczonych.Wasz rząd w osobie premiera był takmiły, że pożyczył mi was i wasze usługi na tę noc.Który z was dowo-dzi?Jeśli sądził, że wzmianka o premierze rzuci ich na kolana, to pomyliłjednostki.Jeden z szóstki wystąpił do przodu.Gdy się odezwał, Tropi-ciel rozpoznał głos wychowanka ekskluzywnej prywatnej szkoły, któreBrytyjczycy, ze swoim talentem do określania wszystkiego na opak, na-zywają szkołami publicznymi. Ja, pułkowniku.Jestem kapitanem, mam na imię David.W naszymzespole nigdy nie używamy nazwisk, stopni ani nie salutujemy.Oczy-wiście z wyjątkiem pozdrawiania królowej.Tropiciel doszedł do wniosku, że za nic nie dorówna siwowłosejkrólowej, dlatego odparł: Nie ma sprawy, bylebyście robili tej nocy to, co do was należy.Jamam na imię Jamie.Przedstawisz mnie, Davidzie?Oprócz dowódcy w skład grupy wchodziło dwóch sierżantów,dwóch kaprali i szeregowy, chociaż pathfinderzy nigdy nie podają swo-ich stopni.Każdy miał jakąś swoją specjalność.Pete, sierżant, był sanita-riuszem, którego umiejętności daleko wykraczały poza udzielaniepierwszej pomocy.Drugi z sierżantów, Barry, był specem od wszelkiegorodzaju broni.Olbrzymi i twardy, wyglądał jak owoc miłości nosorożcaz czołgiem.Jeden z kaprali, Dai  typowy Walijczyk  jako szef od łącz-ności miał taszczyć rozmaity sprzęt, który po wylądowaniu na ziemi po-zwoli im utrzymywać kontakt z Dżibuti i Tampą, oraz odbiornik poka-zujący obraz tego, co widzi krążący na niebie dron.Aysy o ksywce  jak-żeby inaczej?  Kudłaty był mechanikiem samochodowym, prawdzi- wym geniuszem w swojej dziedzinie.Tim, najmłodszy wiekiem i stopniem, zaczynał w logistyce, a na-stępnie został przeszkolony w zakresie wszelkiego rodzaju materiałówwybuchowych oraz rozbrajania bomb.Tropiciel odwrócił się do amerykańskiego starszego sierżanta. Opowiedzcie mi o tym  powiedział, wskazując obrazy na ścianie.Olbrzymi ekran pokazywał dokładnie to samo, co widział pilotującydrona kontroler w bazie sił powietrznych MacDill pod Tampą.Sierżantpodał Tropicielowi słuchawki z mikrofonem. Tu pułkownik Jackson z bazy w Dżibuti.Czy to Tampa?Podczas lotu miał stały kontakt z Florydą, a jego rozmówcą był star-szy sierżant sztabowy Orde.Ale osiem stref czasowych na zachód nastą-piła zmiana warty.Kobiecy głos, słodki jak melasa z trzciny cukrowej,odezwał się z silnym akcentem z Południa, przeciągając słowa: Tu Tampa, pułkowniku.Przy joysticku Jane Allbright. I co tam mamy, Jane? Tuż przed zachodem słońca namierzany pojazd dojechał do ma-leńkiej wioski na kompletnym odludziu.Policzyliśmy, ilu wysiadło: pię-ciu z otwartej paki, w tym ten w czerwonej bejsbolówce, i trzech z szo-ferki.Ich przywódcę powitał ktoś w rodzaju kacyka wioski, a potem za-brakło światła i w podczerwieni widzieliśmy tylko ludzkie sylwetki jakoplamki ciepła.Ale w ostatnich promieniach światła z północy nadjecha-ły jeszcze dwa pick-upy z otwartymi pakami.Jechało w nich osiemosób, z tym że jedną inni musieli wlec.Więzień miał chyba jasne włosy.Kilka sekund pózniej zapadła ciemność, a jeden człowiek z południa do-łączył do grupy z północy.Blondyn został jako więzień grupy z półno-cy.Sądząc z czerwonych sygnałów ciepła, umieścili ich w dwóch do-mach po obu stronach centralnego placu, na którym parkują trzy samo-chody [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •