[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Człowiek przez jakiśbłąd czy przeinaczenie oddalił się od natury, ale jako istota świadoma może zrezygnować zeswojego rozumu.Powinien przybliżyć się do świata, który podlega ewolucji.Stojący trochę z tyłu Tłuścioch pokręcił głową, krzywiąc twarz w uśmiechu. Mam zapisać w notesie, że morale wrogich sił jest zerowe?  spytał.Fletcher machnął ręką. Oszaleli.Wszyscy oszaleli.Ale nie uwierzę w to, że cywilizacja upadła tylko dlatego,że pewnego pięknego dnia nagle wszyscy zaczęli zbliżać się do natury. Co to jest cywilizacja?  spytał chłopak. Taka parszywa organizacja, która jednak stworzyła kilka przyjemnych rzeczy  Fletcheruniósł rękę z rozcapierzonymi palcami, jakby chciał zacząć wyliczać. Tylko bez świństw  przerwał mu Richards. Trudno.Powiedz w takim razie, kto tu rządzi? Rządzi?  powtórzył jak echo chłopak. Ktoś chyba koordynuje wszystkie działania? Nie wiem. Fletcher włożył ręce do kieszeni. Słuchaj, kto drukuje te książki? Kto zajmuje się administracją? Odpowiedni urzędnicy. Doskonale, a kto stoi nad nimi? Jak to stoi? Kto każe im robić właśnie to, a nie na przykład malować ściany? Sami chcą to robić.Fletcher był teraz posągiem cierpliwości. Kto każe przestępców? Gniew Boży! Dobrze, a kto pomaga temu gniewowi? Demony. Bardzo sprytne.Czy tu odbywają się jakieś ceremonie?  Fletcher wskazał kierunekpierwszego budynku, do którego weszli. Tak. Kto im przewodniczy? Odpowiedni ludzie. Ale jest ktoś najważniejszy? T.Tak.Pan Drummond. I o to nam właśnie chodziło  Fletcher uśmiechnął się zimno. A teraz powiedz, jak sięz nim spotkać? Tylko mi nie mów, że on nie istnieje, że nie ma ciała, bo za bardzo się zbliżyłz naturą, albo że chronią go demony. Nie.Urzędnicy nie dopuszczają do niego nikogo. Jesteśmy w domu  mruknął Tłuścioch.Fletcher spojrzał na niego, potem przemknął wzrokiem po chłopaku.Wyciągnąłnastępnego papierosa. To prawdziwy labirynt  Tłuścioch wychylił się przez kamienną barierkę i spojrzał wdół. Ciekawe, skąd wzięli tyle budulca?Fletcher wzruszył ramionami. To chyba jakiś teatr.Stali na szerokiej galerii, otaczającej położony kilkanaście metrów niżej równobocznydziedziniec.Był tak rozległy, że nie mogli rozpoznać żadnych szczegółów kilku sylwetekstojących po przeciwnej stronie.Na środku wolnej przestrzeni wznosiła się dziwna,prostopadłościenna budowla, której płaski dach znajdował się trochę poniżej poziomu galerii.Była pozbawiona okien, drzwi i wszelkich otworów, tak że Fletcher zastanawiał się, czy niejest to przypadkiem pełna bryła wykuta w kamieniu, coś w rodzaju monstrualnegopostumentu.  Widzisz ten słup na szczycie?  spytał. Może to rodzaj piorunochronu? Niższego od otaczających dachów? Gdyby nie ten pal, mielibyśmy świetne lądowiskodla helikopterów. Tłuścioch wskazał na widoczną w przesmyku między budynkami,otoczoną wysokim murem wieżę. Zauważyłeś, że wieża i otwór w murze tworzą z tymcokołem idealnie prostą linię.Jak muszka i szczerbinka.Nawet podczas wichury pilotschodziłby jak po sznurku. Dla śmigłowca to raczej bez znaczenia.Tylko samolot mógłby wykorzystać takie znaki. Przecież samolot tu nie wyląduje. Właśnie.Richards oderwał się od barierki. Chodzmy.Do wieczora nie znajdziemy tego biura. Sądzisz, że to będzie biuro?Ruszyli wzdłuż krzywej i nieregularnej elewacji.Po chwili zanurzyli się w ciąg zimnych,wilgotnych wnętrz.Większość pomieszczeń była pusta, tak że odgłos ich kroków odbijał sięod zmurszałych, pokrytych śladami zamierzchłego bielenia ścian.W którymś z podobnych dosiebie korytarzy Fletcher zatrzymał się nagle. Słyszysz?  spytał, szarpiąc dłoń Richardsa.Tamten przystanął niechętnie. Co? Ktoś za nami idzie.Tłuścioch spojrzał w mroczną czeluść. Jesteś pewien? Idziemy  szepnął Fletcher. Cicho.Tuż za rozwidleniem zatrzymał się, dając znak, żeby Richards szedł dalej.Dłuższą chwilęstał nieruchomy, ukryty za filarem.Gdzieś z tyłu dobiegł go cichy odgłos pospiesznychkroków.Wysunął się do przodu w momencie, kiedy wysoki, zakapturzony mężczyzna mijałjego kryjówkę.Tamten drgnął odruchowo, ale zaraz opanował się i nie tracąc rytmu minął go,patrząc obojętnie przed siebie.Fletcher ruszył za nim.Przy następnym rozwidleniunieznajomy zatrzymał się, nasunął kaptur głębiej na czoło i powoli, jakby nie wiedząc, jakiwybrać kierunek, skręcił w prawo.Na widok czekającego tam Tłuściocha zawrócił jednak,błyskawicznie wyminął Fletchera i prawie biegiem ruszył z powrotem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •