[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Patrzyłemchwilę na szyję Baronowej, długą i białą, podobną do szyi łabędzia.Poczułem smak krwi na języku i zapragnąłem pogrążyć mój sztylet w tejszyi, oderżnąć ją tak, jak zrobiłem z młodym dzikiem o złocistej sierści,zwierzęciem świętym czy piekielnym.I potem nagle uświadomiłemsobie, że nienawidzę mego ojca, mego straconego dzieciństwa, a zarazemdo nich tęskniłem aż do bólu.Ale Baronowa niewątpliwie nie miała pojęcia o tej podwójnej naturzezarówno w niej, jak i we mnie samym.Zapragnąłem wtedy gwałtownie,żeby zagrały w niej ludożercze instynkty, tu, na tym miejscu, na trawie, wsłońcu wojowników, wśród szczęku broni i galopu końskiego.Ona jednakodprawiła mnie gestem ręki.I moja ludożerczyni nie przyszła do mnie ani tego dnia, ani w wieledni pózniej.Minęła wiosna i kiedy lato miało się już ku schyłkowi, Baron zarządziłwielkie polowanie.Rozkazał mi wówczas włączyć się do grona swoichgiermków, chociaż było to wbrew obyczajom (nie tylko jego własnym,ale powszechnie przyjętym), gdyż stanowisko to zyskiwało się dopieropo jakichś wyjątkowych zasługach lub ze względu na szlachetność rodu.Gdy przygotowywałem się do spełnienia jego rozkazów, nie umiałemrozróżnić, ku memu zdumieniu i niezadowoleniu, czy to, co brałemza widziadło na śniegu i co medyk określił nazwą  małej śmierci (to znaczy posąg barona Mohla z czarnego metalu sztywno wznoszący się nabiałym dziedzińcu), rzeczywiście było zjawą, czy też przeciwnie, działosię poza światem snów  chociaż nie należało do tej rzeczywistości,jaką znałem.Nie czułem więc zadowolenia ani dumy z powodu tegowyróżnienia, ze wszech miar niezwykłego, a nawet, jak wkrótce uznałem,niebezpiecznego.Widząc te fawory ze strony Barona moi bracia poczuli się specjalnieznieważeni.Zwiadczył o tym wyraz ich oczu utkwionych we mnie, kiedyujrzeli mnie niosącego jego oszczep.I okazaliby swoją nienawiść i zawódw formie znacznie bardziej przekonywającej, gdyby nie obecność ludziBarona i jego samego.Wtedy ukazała się na szczycie pagórka moja pani na swoim białymrumaku.Warkocze miała upięte wokół głowy w kształt złotego diademu,a jej oczy wyrażały swoją specyficzną i zdziwioną pogardę.Trzymała napięści sokola i miała na sobie płaszcz, który w świetle poranka wydawałsię srebrny.Towarzyszyła jej młodsza z siostrzenic: ta, którą darzyłemskromną i daremną miłością, i w tej chwili stwierdziłem, iż uczucie to jeśli kiedyś istniało  znikło całkowicie.Przy chłodnym, delikatnym iolśniewająco białym obliczu mojej pani hoża i młoda twarz dziewczynywyglądała jak pierożek.Przeciwnie, cała moja istota płonęła, gdypatrzyłem  i odtwarzałem we wspomnieniach  na moją umiłowanąludożerczynię.Baron zmarszczył brwi i zapytał: Po co ten sokół, pani? Nie widzę dla niego miejsca w dzisiejszympolowaniu.Uśmiechnęła się z zamkniętymi wargami, ale głęboka powaga była wjej oczach, gdy odpowiedziała: Ten sokół, mój panie, ma swoje miejsce na mojej pięści.Jej głos pośród mgły porannej wydawał się cienkim strumyczkiem wody.Skłoniła głowę na znak czci w ukłonie, którego wdzięczna łagodnośćkontrastowała z jej słowami i postawą.Potem z impetem niezwykłym dlatak delikatnej osoby spięła swego konia ostrogami i odjechała.Kiedy całe towarzystwo ruszyło i powietrze wypełniło się szczekaniempsów, głosami naganiaczy i wyciem rogu, który otwierał polowanie,uczułem gwałtowne pragnienie, by wejść na szczyt wieży strażniczej;stamtąd kiedyś rozległ się okrzyk alarmu, wstrząsając mną tak, że niewiedziałem, czy należy do świata rzeczy niematerialnych, czy świataludzi.Słońce wznosiło się już za blankami wieży i wydało mi się bardziejniż kiedykolwiek błyszczące.Przypomniałem sobie wtedy, że zbliża sięczas winobrania, że wkrótce skończą piętnaście lat i według wszelkichdanych zostanę pasowany na rycerza.Pierwszy raz myśl ta nie wzbudziławe mnie radości, zwykłej niecierpliwości oczekiwania.Dręczony jakimśniepokojem bodłem ostrogami konia, jadąc za moim panem, tak jak mirozkazał, i wtedy niemal fizycznie odczułem wbijającą się w mój karknienawiść jego giermków.Nie mam wątpliwości, że w ciągu tego dnialiczba moich wrogów na zamku znacznie się powiększyła.Cienie trzech jezdzców, nazbyt dobrze mi znane, zdawały się kąsaćzad mego konia.I więcej jeszcze: wydawało mi się, że widzę te cieniepodnoszące się z ziemi i zataczające nade mną złowróżbny lot: uczułemich ciężar, słyszałem chrzęst metalowych skrzydeł, jakby zrobione były zsubstancji bardziej gęstej i śmiercionośnej niż stal miecza.Baron zwróciłgłowę w moją stronę:  Nie lekceważę przepowiedni bogów, moichbogów i twoich  rzekł  ale musisz wiedzieć, że bynajmniej nie ceniędaru płodności i chociaż żaden człowiek szlachetnie urodzony, prostakczy nędzny żebrak i włóczęga nie zrozumie tych słów, pewne jest, że niepragnę potomka i nie pragnąłem go nigdy.Tego dnia, w którym umrę,wybiorę swego dziedzica według mego upodobania i wszystkie dobra,jakimi dysponuję, przekażę temu, kogo uznam za najbardziej ich godnego, wolny od bolesnego wyboru między mymi uczuciami ojca i możliwą  amoże prawdopodobną  głupotą moich synów.Jak łatwo zrozumieć, na tak nieoczekiwane wyznanie mego pana (takintymne i dziwne) żadna opinia ani uwaga nie wyszły z moich ust.Nawetgdybym znalazł coś do powiedzenia (a nie znalazłem), nie powiedziałbymtego głośno: nie byłem już tak naiwny ani tak śmiały, jak w dniu, kiedyujrzałem ową (rzekomą czy prawdziwą) zjawę na śniegu.Na polowaniu nie zdarzyło się nic szczególnego ani godnego uwagi.Po zamanifestowaniu  choć w tak subtelnej formie  swego brakuskrupułów co do zabijania dzików, mój pan stracił zainteresowanie dlacałej imprezy.A gdy on tracił dla czegoś zainteresowanie, wszyscy, którzyszli za nim albo mu towarzyszyli, tracili je również.Słońce zachodziło już za łąki, kiedy Mohl wyraził chęć króciutkiegowypoczynku w cieniu brzóz nad rzeką.Kawalkada zatrzymała się,a choć paziowie i słudzy śpieszyli z ustawieniem małego namiotu iprzygotowaniem napojów chłodzących (które w tym celu zabierano zesobą przy takich okazjach), Mohl oddalił się, najwidoczniej zapominająco wszystkim, co go otaczało.Widzieliśmy go jak zeskoczył z konia pod drzewami, a potem usiałna kamieniu przybrzeżnym jak pospolity wieśniak.Ruszyłem za nimszanując wszakże jego wyrazne życzenie samotności, gdyż polecił mi nieoddalać się za bardzo.Znowu zauważyłem za moimi plecami wydłużone cienie moichbraci.W tej samej chwili Baron podniósł prawe ramię i gestem kazałmi, bym się zbliżył.Natychmiast gdy ujrzałem w powietrzu rysującą sięjego czarną rękawicę, chwycił mnie dziwny strach [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •