[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uśmiechnął się, gdy długi cień padł na łysą czaszkę  obietnica, niebawem spełniona.Długieostrze wyszeptało swój sekret i szanka został rozłupany na pół, przez środek, otworzył sięniczym kwiat, trysnęła krew, ciepła i przynosząca ukojenie, obryzgując kowadło, kamiennąpodłogę i twarz Krwawego-dziewięć małymi kropelkami  darami zemsty.Drugi dostrzegł go teraz, on zaś ruszył na niego, szybciej i wścieklej niż wrząca para.Płaskogłowy uniósł rękę, cofając się gwałtownie.Nie dość daleko.Miecz Stwórcy ciął go włokieć, odrąbane przedramię zawirowało w powietrzu.Nim spadło na ziemię, Krwawy-dziewięćściął głowę szanki drugim ruchem ręki.Na roztopionym żelazie zasyczała krew, zalśniłapomarańczowo na szarym metalu ostrza, na bladej skórze dłoni, na chropowatych kamieniachpod stopami; przywołał pozostałych ruchem ręki. Chodzcie  wyszeptał.Wszyscy byli mile widziani.Rozbiegli się ku stojakom, zaczęli chwytać miecze o ostrych czubkach i topory, aKrwawy-dziewięć patrzył na nich, zanosząc się śmiechem.Uzbrojeni czy nie, ich śmierć była już przesądzona.Była wyryta w jaskini liniami ognia iliniami cienia.Teraz zamierzał wyryć ją liniami krwi.Byli zwierzętami, mniej niż zwierzętami.Ich oręż dzgał go i ciął, ale Krwawy-dziewięć ulepiony był z ognia i ciemności, przemykał iuchylał się przed ich nieporadnymi ciosami, lawirował pomiędzy myszkującymi włóczniami, ichnic nie warte krzyki i bezużyteczna furia nie mogły go dosięgnąć.Aatwiej było uderzyć tańczący płomień.Aatwiej było uderzyć przemykający cień.Ichsłabość była obrazą dla jego siły.  Umierajcie!  zaryczał, a ostrze zataczało koła, dzikie i piękne, litera na rękojeści płonęłaczerwienią i pozostawiała po sobie jasny ślad.A tam, gdzie koła przemknęły, wszystko stawałosię właściwe  szankowie krzyczeli i bełkotali, ich kawałki rozpryskiwały się na boki, bylisiekani i rozcinani tak gładko jak mięso na pieńku rzezniczym, jak ciasto na stolnicy piekarza,jak ściernisko kukurydzy pozostawione przez kosę wieśniaka, zgodnie z idealnym,nieubłaganym wzorem.Krwawy-dziewięć obnażył zęby i uśmiechnął się, by być wolnym i ujrzeć dobrzewykonaną robotę.Dostrzegł błysk jakiegoś ostrza i cofnął się gwałtownie, poczuł, jak stalwyrzyna mu pocałunek w boku.Wytrącił szczerbaty miecz z dłoni płaskogłowego, chwycił goza kark i wepchnął mu twarz w wyżłobienie, gdzie płynął roztopiony metal, wściekle żółty, igłowa szanki zabulgotała, wyrzucając z siebie cuchnącą parę. Płoń!  roześmiał się Krwawy-dziewięć, a wraz z nim śmiały się porąbane ciała, ichrozwarte rany, ich porzucona broń i kipiące jasne żelazo.Tylko szankowie się nie śmiali.Wiedzieli, że nadeszła ich godzina.Krwawy-dziewięć zobaczył, jak jeden z nich skacze przez kowadło i unosi pałkę, byroztrzaskać mu głowę, lecz nim zdążył zadać cios przecinający powietrze, w jego rozdziawioneusta wśliznęła się strzała i rzuciła go do tyłu, pomiędzy trupy.Ktoś psuł robotęKrwawemu-dziewięć.Postanowił, że policzy się z tym kimś pózniej, ale teraz spomiędzyczterech kolumn coś się zbliżało w jego stronę.Było okryte jasną zbroją, skutą ciężkimi nitami, górną część czaszki zakrywał okrągłyhełm, za wąską szczeliną połyskiwały oczy.Wydawało z siebie parsknięcia i pomruki, jak byk,stopy obute żelazem łoskotały na kamieniach, gdy podchodziło ogłuszającym krokiem, ściskającpotężny topór w osłoniętej żelazem dłoni.Olbrzym pośród szanków.Albo jakaś nowa istota,stworzona z żelaza i ciała, tutaj, w mrokach jaskini.Jego topór zatoczył lśniący łuk i Krwawy-dziewięć umknął przed nim, ciężkie ostrze zaśrąbnęło w podłoże, wzbijając deszcz kamiennych odłamków.Olbrzym zaryczał znowu, podszczeliną rozwarła się szeroko paszcza, w powietrze trysnęła z sykiem fontanna śliny.Krwawy-dziewięć cofnął się, sunął wraz z sunącymi cieniami i tańczył wraz z tańczącymipłomieniami.Odskakiwał i uchylał się, ciosy mijały go o włos, z jednego boku, z drugiego, cięły go nadgłową i pod stopami.Uderzały dzwięcznie w metal i kamień wokół niego, napełniając powietrzefurią kurzu i drzazg.Cofał się, aż ten stwór zaczął się męczyć pod ciężarem żelaza.Krwawy-dziewięć zobaczył, że tamten się potyka, poczuł, że oto nadeszła jego chwila,poczuł jej tchnienie, i rzucił się do przodu, wznosząc miecz nad głową, otwierając usta i wydającwrzask, który naparł na jego ramię, na dłoń, na ostrze i na ściany jaskini.Wielki szanka podniósłobiema dłońmi rękojeść topora, by osłonić się przed ciosem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •