[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Widzisz, Ramuthra wypacza \ywioły - ciągnął Lovelace.- Gdziekolwiekstąpnie, one się buntują.A to niszczy delikatny porządek, od którego zale\ycała magia.Nic nie zdoła go zatrzymać.Ka\dy magiczny atak będziedaremny.Nie mo\ecie mnie zranić, nie mo\ecie mi uciec, Ramuthra dopadniewas wszystkich.Amulet zaś ma w sobie siłę równą i przeciwstawnąRamuthrze.Zatem jestem bezpieczny.On mógłby nawet unieść mnie dopaszczy, tak \e ten cały chaos szalałby wokół mnie, a ja nic bym nie poczuł.Demon był ju\ w połowie odległości do Nathaniela i przyspieszył kroku.Jedno z wielkich, przejrzystych ramion trzymał wyciągnięte przed siebie.Mo\e nie mógł się ju\ doczekać, kiedy pozna smak chłopca.- To mój drogi mistrz zaproponował ów plan - powiedział Lovelace.- I jakzwykle, był to pomysł natchniony.Będzie teraz na nas patrzył.- Mówisz o Schylerze? - Nawet u progu śmierci Nathaniel nie mógłpowstrzymać dzikiej satysfakcji.- Wątpię.On le\y martwy, na górze.Po raz pierwszy Lovelace stracił trochę pewności siebie.Przestał sięuśmiechać.- To prawda - oznajmił chłopiec.- Ja mu nie uciekłem.Ja go zabiłem.Magroześmiał się.- Nie okłamuj mnie, dzieciaku.Za plecami Lovelace'a rozległ się głos.Kobiecy.Delikatny i pełenrozpaczy.- Simon!342 Czarodziej spojrzał za siebie i zobaczył Amandę Cathcart.Suknię miałapodartą i ubłoconą, włosy potargane, teraz bordowe.Utykając, ruszyła kuczarodziejowi, wyciągała ramiona, a twarz wykrzywiały jej zdumienie i groza.- Och, Simon - powiedziała.- Co ty zrobiłeś?Lovelace pobladł.Odwrócił do niej twarz.- Cofnij się! - krzyknął.W jego głosie zabrzmiała panika.- Odejdz!Do oczu Amandy napłynęły łzy.- Simon, jak mo\esz to robić? Czy ja te\ mam umrzeć?Ruszyła przed siebie.Zdezorientowany mag uniósł ręce, by ją odepchnąć.- Amando.Przy.przykro mi.Tak.tak musiało być.- Nie, Simon.Tyle mi obiecałeś.Nathaniel podkradł się bli\ej.Lovelace wpadł we wściekłość.- Odejdz ode mnie, kobieto, albo ka\ę demonowi rozedrzeć cię na strzępy!Patrz, on ju\ prawie przy tobie jest!Amanda nie zareagowała.Zdawała się na nic nie zwracać uwagi.- Jak mo\esz tak mnie wykorzystywać, Simonie? Po tym wszystkim, co mimówiłeś.Nie masz honoru.- Amando, ostrzegam cię.Nathaniel skoczył do przodu.Jego palce drapnęły skórę na szyi Lovelace'a, apotem zacisnęły się na czymś zimnym, twardym i elastycznym.Na łańcuszkuamuletu.Pociągnął go z całej siły.Głowa czarodzieja odskoczyła do tyłu,jedno z ogniw łańcuszka pękło i amulet zawisł w ręku chłopca.Lovelace wrzasnął.Nathaniel odskoczył, upadł na plecy i poturlał się po podłodze.Ogniwałańcuszka przesunęły mu się po twarzy.Zamachał rękoma i złapał mały,cienki owal, przyczepiony pośrodku.I wtedy poczuł się tak, jakby spadł zniego wielki cię\ar.Bezlitosne spojrzenie nagle skierowało się w inną stronę.Lovelace otrząsnął się z pierwszego szoku i rzucił ku Nathanielowi -zatrzymały go jednak szczupłe ramiona.- Poczekaj, Simonie.Zrobiłbyś krzywdę biednemu, słodkiemuchłopczykowi?343 - Amando, ty oszalałaś! Puszczaj mnie! Amulet.muszę.Szarpał się, chciał się uwolnić z rozpaczliwych objęć kobiety.i jegoprzera\one oczy zobaczyły piętrzącą się nad nim istotę.Nogi się pod nimugięły.Ramuthra był teraz bardzo blisko nich.Za sprawą jego mocy materiałubrań łopotał szaleńczo, włosy omiatały im twarze.Powietrze wokół dr\ało,jakby naładowane elektrycznością.Lovelace wykręcił się do tyłu.Prawie upadł.- Ramuthro! Rozkazuję ci: zabierz tego chłopca! On ukradł amulet!Nie jest prawdziwie chroniony!Jego głos nie zabrzmiał przekonująco.Wielka, przezroczysta ręka wysunęłasię do przodu.Lovelace błagał teraz rozpaczliwie:- Dobrze, zapomnij o chłopcu, bierz kobietę! Najpierw bierz kobietę!Na chwilę dłoń się zatrzymała, a Lovelace z olbrzymim wysiłkiemuwolnił się z objęć Amandy.- Tak! Widzisz? To ona! Wez ją pierwszą!Skądś i znikąd zarazem dobiegł donośny głos - jakby przemawiał wielkitłum:- Nie widzę \adnej kobiety.Tylko śmiejącego się d\inna.Twarz Lovelace'a skamieniała.Odwrócił się ku Amandzie Cathcart, którapatrzyła na niego z rozpaczliwym błaganiem.Ujrzał, \e jej rysy z wolna sięzmieniają: na twarzy od ucha do ucha wykwitł zły, triumfalny uśmiech, potem,w mgnieniu oka, jedno z ramion wydłu\yło się i pomknęło do przodu.Wyrwało róg przyzwań z osłabłych rąk Lovelace'a.Amanda znikła, a kilkametrów dalej pojawiła się małpka, zwisała na ogonie z haka po \yrandolu.Wesoło pomachała rogiem do przera\onego maga.- Nie jesteś chyba zły, \e go teraz mam? - zawołała.- Tam, gdzie idziesz,nie będzie ci potrzebny.Czarodziej stracił całą energię.Zmiertelnie blada skóra luzno zwisła mu nakościach.Zgarbił ramiona.Zrobił krok w stronę Nathaniela, jakby, bezprzekonania, próbował jeszcze odzyskać amulet.A potem wielka rękasięgnęła w dół, chwyciła go i uniosła w powietrze.Leciał wysoko, wysoko,jego ciało zmieniało się i przekształcało.Ramuthra pochylił głowę ku niemu.Otworzył w niej coś, co mogło być paszczą.Chwilę pózniej Simon Lovelace przepadł bez śladu.344 Demon zatrzymał się, by spojrzeć na rechoczącą małpkę, ale ona od razuznikła.Nie zwracając uwagi na chłopca, który wcią\ le\ał na podłodze,Ramuthra cię\ko odwrócił się ku magom na drugim końcu sali.Nathaniel usłyszał znajomy głos:- Dwa zero dla nas.BartimaeusBartimaeusBartimaeusBartimaeusak bardzo uradowałem się swoim sukcesem, \e gdy uwaga Ramuthryzwrócona była gdzie indziej, zaryzykowałem i przybrałem postać Pto-Tlemeusza.Jabor i Lovelace zginęli, musieliśmy pokonać ju\ tylkojedną, wielką istotę.Butem szturchnąłem mojego pana.Le\ał na plecach, wbrudnych rękach ściskał Amulet z Samarkandy, niczym matka niemowlę.Po\yłem obok niego róg przyzwań.Usiadł z trudem.- Lovelace.widziałeś?- No, to wcale nie było ładne.Wstał sztywno, oczy jaśniały mu dziwnym blaskiem, były w nich zarównogroza, jak i wielkie szczęście.- Mam to - wyszeptał.- Mam amulet.- Tak - odparłem szybko.- Niezła robota.Ale Ramuthra wcią\ jest tu z namii jak chcemy coś z tym zrobić, to mamy niewiele czasu.Spojrzałem na drugi koniec sali i posmutniałem.Ministrowie byli terazpo\ałowania godną zbieraniną.Albo kulili się, otępiali z przera\enia, albobrutalnie walczyli ze sobą, by znalezć się jak najdalej od Ramuthry.Nieopisane widowisko! Tak jakbym oglądał hordę roznoszących zarazęszczurów, gryzącą się w kanale.Bardzo się zmartwiłem: chyba \aden zczarodziejów nie wypowie skomplikowanej formuły czaru, mogącego odesłaćpotwora w Zaświaty.- Chodz - powiedziałem.- Kiedy Ramuthra kilku sobie wezmie, mymo\emy pobudzić resztę do działania.Który z nich mo\e pamiętaćkontrzaklęcie?Chłopiec skrzywił się.- Z tego, co widzę, \aden.345 - Mimo to musimy spróbować - pociągnąłem go za rękaw.- Chodz.Przecie\ \aden z nas nie zna tej inkantacji*.- Mów za siebie - odparł powoli.- Ja ją znam.- Ty? - byłem zaskoczony.- Jesteś pewien?Znów się skrzywił.Niezle oberwał.Byl blady i posiniaczony.Krwawił ichwiał się na nogach.Ale w oczach płonął mu jasny ogień determinacji.- Nigdy byś nie pomyślał, co? - powiedział.- Tak.Uczyłem się tego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •