[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Monty świetniesobie radził w szkole i z biegiem czasu chybazaakceptowaliśmy fakt, że tak już będzie, że pozostaniemy wetroje.Nie odczuwaliśmy niemożności posiadania drugiegodziecka jako dziury w rodzinie.Tak, jak było, było doskonale.Nawet teraz, gdy rodzina jako taka legła w gruzach,Monty wydawał się jeszcze bardziej doskonały niż dawniej.- Wyglądasz inaczej - powiedziałam, odsuwając się odniego na tyle, żeby mu spojrzeć w twarz.- Jesteś taki chudy! Iurosłeś.Nie mogę uwierzyć, że można się aż tak zmienić wprzeciągu niespełna roku. - A ty wyglądasz zupełnie tak samo, mamo.Chociaż teżtroszkę schudłaś - dodał z dziwnym uśmieszkiem.Gdybymnie była tak pochłonięta radością powitania, może bymdostrzegła wahanie w jego brązowych, szeroko rozstawionychoczach, które odziedziczył po mnie.- Słuchaj, nie wiem, comam powiedzieć w związku z tobą i tatą - zaczął - poza tym,że jest mi naprawdę bardzo przykro - zakończył już bezuśmiechu.- Och, kochanie.- Przyciągnęłam go znów do siebie.-Proszę, zostawmy to na pózniej.Tak bardzo za tobą tęskniłami nie chcę niczym psuć tego wspaniałego poczucia, że mam cięznowu dla siebie.- No tak - mruknął, sztywniejąc nagle w moich objęciach.- O tym pózniej.Podniosłam wzrok na twarz Monty'ego i ze zdumieniemdostrzegłam w jego oczach błysk wyzwania.Nie jestempewna, czy wówczas pomyślałam o wyzwaniu, ale bezwątpienia ujrzałam coś, czego nie spodziewałam się zobaczyć.- Monty, o co chodzi? - spytałam.- Chodzi o to - zaczął z tym samym dziwnym spojrzeniem- że nie jestem sam.Jest ktoś, kogo chciałbym ci przedstawić.Przesunął się nieznacznie w bok, odsłaniając drobnąblondynkę, stojącą za nim, której dotąd w ogóle niezauważyłam.Oceniłam, że ma około trzydziestki; ubrana byław podkoszulek na ramiączkach i powiewną kolorowąspódniczkę.Uśmiechnęłam się do niej, jednocześnie mierząc jąwzrokiem od stóp do głów.Na lekko przybrudzonych stopachmiała sandały, na palcach u nóg pierścionki, a na chudziutkimramieniu tatuaż składający się z rzędu chińskich znaków.Włosy spłowiały jej od słońca, jakby uprawiała surfing, irównież trzymała w rękach torbę. Jakież to było podobne do Monty'ego, żeby przygarnąćjakąś biedulkę z ekspresu z Heathrow.Mogłam się założyć, żezaproponuje jej podwiezienie.Zawsze miał miękkie serce dlaróżnych nieszczęśników, ten mój syneczek, dla świnekmorskich, kotów, psów, kolegów szkolnych bez matek,samotnych emerytów.Na tę myśl moje matczyne serce jakzwykle napęczniało z dumy.A może też zabiło nieco szybciejz niepokoju?- Mamo, to jest Crystal - powiedział Monty, uśmiechającsię do kobiety.- Cześć - przywitałam się, pociągając syna żartobliwie zapołę koszuli.Z ociąganiem przeniosłam wzrok z niego zpowrotem na nią.- Jestem Florence, jego matka.Tak sięcieszę, że mam go znów w domu, że będzie mi pani musiaławybaczyć.Trzeba panią gdzieś podwiezć? Jedziemy do MaidaVale, ale możemy nadłożyć drogi, jeśli tylko zgadza siękierunek.Wprost nie mogę uwierzyć, że znów widzęMonty'ego przy sobie! Nie mogę uwierzyć, że tu stoję i z nimrozmawiam.- Miałam świadomość, że z radości gadam jaknakręcona, ale nie mogłam się opanować.- Cześć, Florence - powiedziała Crystal z akcentem, którymógł pochodzić tylko z antypodów.- Zwietnie, że mogłam wkońcu panią poznać.Ku memu zaskoczeniu Monty odsunął się ode mnie istanął za nią, obejmując jej prawie nagie ramiona, na couśmiechnęła się najpierw do mnie jakby przepraszająco, apotem nieśmiało do niego.Mój radosny nastrój prysł.Umilkłam.Przeniosłamspojrzenie na kobietę i przyjrzałam jej się dokładniej:delikatne obojczyki, ładnie wykrojone usta ledwie dotkniętebłyszczkiem, opalona skóra z nieznacznym śladem piegów,wyraziste zielone oczy. Pokiwałam głową, ogarnięta starym, dobrze znanympoczuciem, że mój umysł nie nadąża za tym, co się dzieje. Miło wreszcie panią poznać?".Ekspres z Heathrow jechałzaledwie kwadrans, więc słowo  wreszcie" jakoś tu niepasowało.Nawet jeśli siedziała obok Monty'ego w samolociez Bangkoku i zaczął jej o mnie opowiadać, jeszcze zanimwystartowali, to  wreszcie" nadal wydawało się przesadą.Odjak dawna ci dwoje się znali? Skąd owo  wreszcie"?Zwróciłam pytające spojrzenie na syna.- Co się dzieje? - spytałam słabym głosem, czując jakpełne niepokoju mrowienie w żołądku zmienia się walarmujący łomot.- Nie wariuj, mamo - powiedział Monty.W jego toniedało się wyczuć ostrzegawczą nutę.- Ja? Nie wariuj? Dlaczego miałabym wariować?- Crystal i ja jesteśmy razem - oznajmił, wzruszając lekkoramionami, jakby się przyznawał do kupienia drugiej porcjilodów czekoladowych tego samego dnia.- Właściwie to coświęcej.Mamo, pobraliśmy się, Crystal jest moją żoną.- Co takiego? - spytałam.Mogłabym przysiąc, że powiedział, że się ożenił z tąkobietą, tą rozczochraną, spieczoną na skwarek blondynką oniedorzecznym imieniu Crystal, że jest jego żoną.Aleprzecież Monty był jeszcze chłopcem.Nie mógł mieć żony.Mówił coś do mnie, widziałam, ale nie mogłam się skupić,by zrozumieć jego słowa.Patrzyłam na nią, na Crystal, a onapatrzyła na mnie.- Co? - powtórzyłam, żałując każdym włókienkiem ciała,że nie ma ze mną Harry'ego, że nie mogę się z nim podzielićswoją paniką, strachem, rozczarowaniem i histerią.Wymieniłam panikę? Potrzebowałam go tak bardzo, żeby nieczuć, jak świat wymyka mi się spod nóg.%7łeby mnie chwycił iściągnął z powrotem na powierzchnię ziemi. -.poznaliśmy się na farmie zdrowia wkrótce potem, jaktam przyjechałem, i od razu oboje wiedzieliśmy.- Montyszedł ku mnie, wciąż poruszając ustami, ale ja już niechciałam być blisko niego, tego przerażająco obcegoczłowieka.Cofnęłam się odruchowo.-.pobraliśmy się przy wodospadzie w CurrumbinValley, zanim [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •