[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chciałem go zabić.Naprawdę miałem ochotę zatłuc skurczybyka!Odetchnąłem głęboko, wziąłem się w garść.- Nie staraj się - powiedziałem - tylko mów wszystko, co wiesz.Jeśli tegonie zrobisz, to jak mi Bóg miły, połamię ci ręce i nogi, zawlokę cię na ten wielkizakrwawiony kamień i nakarmię tobą leśne ludki.Co ty na to? No?Bóg mi świadkiem, że byłem gotowy spełnić swoją grozbę.- Proszę mnie puścić.- Słucham?! Nie mam najmniejszego zamiaru.- Niech mnie pan puści.Obiecuję, że powiem wszystko, co wiem.Przycisnąłem go mocniej do ziemi, aż zaczęły mnie łapać skurcze w rękach.Stęknął z bólu, zakaszlał, drobinki śliny poleciały mi na twarz.Jego i tak bladaskóra zbielała jeszcze bardziej, kiedy dotarło do niego, że właśnie mnie opluł.- Przepraszam.- Znów odkaszlnął.I znów na mnie splunął.- Przepra-szam, niech mnie pan puści!- Dlaczego mam ci zaufać?- Daję słowo.Powiem wszystko, co wiem.Rozluzniłem uścisk.- Wszystko.- Wszystko, co wiem - podkreślił.Czyli nie powinienem spodziewać sięzbyt wiele.- Proszę nie robić mi krzywdy.Wstałem i pociągnąłem go za sobą.Omal nie straciliśmy równowagi, ale wkońcu zawlokłem go do biblioteki, pchnąłem na środek pokoju i zamknąłem zasobą drzwi.Oparł się o biurko i stał nieruchomo; tylko jego pierś unosiła się iopadała w przyspieszonym rytmie.Najwidoczniej nie przywykł do tak inten-sywnych ćwiczeń fizycznych. Zacznij ćwiczyć, ogranicz spożycie tłuszczów.Więcej owoców, więcej błon-nika.Zalecenie lekarza.144 Obaj przez chwilę dyszeliśmy ciężko, zanim wskazałem mu krzesło przybiurku i kazałem usiąść.Nie chciał mi spojrzeć w oczy.Został pokonany.Odpoczątku nie miał ze mną szans i dobrze o tym wiedział.Skinął głową, poczłapał do krzesła ciężkim krokiem, jak ranny żołnierz, iusiadł, wpatrując się w blat biurka.Koszulę miał rozdartą przy kołnierzyku,jeden policzek poczerwieniał mu intensywnie, łzy płynęły ciurkiem po twarzy.Wyglądał żałośnie, chociaż pewnie i tak lepiej ode mnie.Kiedy tak na niego patrzyłem, nagle ogarnęły mnie wyrzuty sumienia.Byłomi wstyd.Frustracja i determinacja doprowadziły mnie do punktu, w którympoczucie winy dręczyło mnie jak złośliwy wirus.Zrobiłem coś, czego nie da sięjuż cofnąć, i po drodze straciłem kawałeczek duszy, a właściwie kawałeczek tegokawałeczka, który mi jeszcze został.Tłumaczyłem sobie, że nie miałem wyboru,bo przecież chodziło o dobro mojej rodziny.Działaj albo giń.Sam podniósł na mnie wzrok.- Kijowo wyglądasz - stwierdził bez ogródek.Na jego miejscu trzymałbym raczej buzię na kłódkę, ale chyba po prostuprzejrzał mnie na wylot.Zdawał sobie sprawę, że nie jestem mordercą.Wręczprzeciwnie.Nawet jeśli.To czy człowiek nie jest zdolny zabić w obronie rodziny?Schowałem ręce do kieszeni, szukając w tym geście pociechy, ale bez powo-dzenia.- Ty też - odparłem.- Przynajmniej w tej chwili.- Już wcześniej się tak czułem, zanim przyszedłem.Pokiwałem głową.- O co chodzi?- To ty powiedziałeś, że chcesz pogadać - burknął ze złością.Zorientował się, że przejąłem inicjatywę i zepchnąłem go do obrony.Mo-głem teraz swobodnie zwiększyć presję i coś z niego wydusić.- Mam kilka pytań, Sam.Pewnie się domyślasz, czego dotyczą.Nie lubię,kiedy coś się przede mną ukrywa, zwłaszcza jeśli dotyczy to mojej rodziny.A jamuszę ci powiedzieć, że sprawy, o które zamierzam cię zapytać, dotyczą mniejak nigdy wcześniej.Patrzył na mnie bez słowa.- Powiem tak: dałem się zrobić w konia, tak samo jak wszyscy, którzy żyjąw Ashborough.Chociaż ja bym tego nie nazwał życiem, bardziej mi to przy-pomina trwanie pod rządami współczesnej inkwizycji.Nie uważasz? Różnicamiędzy mną a wami jest taka, że ja nie zamierzam tego znosić i guzik mnie145 obchodzi, czy w ten diabelski spisek zamieszane jest nasze miasteczko i półokolicy.Zapłaciłem haracz, a teraz stąd spieprzam.Uśmiechnął się z niedowierzaniem.- Genialne.- Nagle odzyskał mowę.- Myślisz, że ja nie próbowałem wyje-chać? %7łe inni nie próbowali? Nic nie rozumiesz, doktorku.Oni są wszędzie jakjakieś cholerne karaluchy.Wszystko widzą i słyszą.I kiedy człowiek sobie myśli,że może się spakować i zwiać, uderzają ze zdwojoną siłą i robią mu z życia pie-kło.Nie wahają się zabić.Na pewno już widziałeś, co potrafią, prawda? Dlategomnie przepytujesz? Widziałeś, do czego są zdolni, i boisz się zaryzykować.Za-płaciłeś haracz? Nie żartuj.Nawet nie zacząłeś ich spłacać.- Tak? To powiedz mi, jak mieliby mnie zatrzymać, kiedy wsiądę do samo-chodu?Instynktownie przeczuwałem, że jest to możliwe, ale chciałem usłyszeć, copowie człowiek bardziej doświadczony, znający więcej faktów.- Może sam sprawdzisz? Mogą ci rozgrzebać silnik.Jak będzie trzeba, rzu-cą się pod koła.Zrobią wszystko, żeby cię nie wypuścić.A wiesz, co w tymwszystkim jest najbardziej pokręcone, doktorku? To, że pózniej przyjdą po cie-bie, żebyś leczył ich poharatanych męczenników.Zmiało, jedz.Zabierz rodzinę ipędz jak wiatr swoim minivanem.Potem przez tydzień będziesz składał poła-mane ręce i bandażował potrzaskane żebra.Pomyślałem o Christine i tajemniczym  zwierzęciu , które wyskoczyło jejprzed maskę.Przypomniałem sobie nocną wizytę w ich legowisku.I to, jak je-den z nich podszedł do mnie, kiedy skończyłem operować.Powłóczył nogą.Jak po potrąceniu przez samochód.To nie były żarty.- Boże.- Kiedyś też chciałem wyjechać - ciągnął Sam.- W środku nocy.Wsadziłemżonę i syna do samochodu; wydawało mi się wtedy, że nic nie wiedzą o Izolan-tach.Myliłem się.Wróciłem do domu po kluczyki, które zostały na stole wkuchni.Kiedy wybiegłem z powrotem na dwór, kłębili się wokół samochodu.Nic nie widziałem, nawet kół; wyglądał jak ciastko, które oblazły mrówki.Mojażona i syn zostali w nim uwięzieni na wiele godzin, a ja mogłem tylko stać, pa-trzeć i czekać, aż wstanie nowy dzień.Wtedy Izolanci uciekli, rozpierzchli sięwszyscy naraz, to była przerażająca scena.Nadal chciałem wsiąść do wozu ijechać, ale mój syn spanikował, nastąpiła hiperwentylacja i zapadł w śpiączkę.Niewiele brakowało, żeby zmarł.Doktor Farris go uratował, ale ja wcale nie146 jestem przekonany, że dobrze się stało.Teraz codziennie mam przyjemnośćoglądać Josha w łóżku, gdzie leży zwinięty w kłębek i cierpi z powodu odleżyn.- Nie.nie zawiozłeś go do szpitala?Zmęczonym gestem przetarł oczy.- Nie słuchałeś mnie, doktorku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •