[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Co widzisz, Cassie?- Potwory.- Co widzisz?- Potwory- Co widzisz?- Już ci mówiłam - stwierdziła wrogo dziewczynka.- No to dlaczego nie zrobiły ci krzywdy?- Bo Michael je powstrzymuje.135 - Odejdz, Travis.- Nie! - Cassie się szarpnęła, usiłując wyrwać się Melissie.- Wracaj, Michael!Głos Travisa jednak umilkł.- Odszedł, Cassie.A ty nadal tu jesteś.- Potwory nadchodzą.Dopadną mnie.Rany boskie, jaką ona ma silną wolę.- Nie ma ich tutaj.Nie widzisz ich.- Nie mów mi, co widzę.- No to ty mi powiedz.Co widzisz?- Maski, zęby i oczy.- Ale nie zrobiły ci krzywdy.Bo nie są prawdziwe.Zamierzam cię przytrzymać i zmusić, żebyś stawiła imczoło.Jeśli podejdą zbyt blisko, będę cię broniła.- Nie będziesz - szlochała dziewczynka.- Nienawidzisz mnie.- Kocham cię.- To mnie puść.- Puszczę, jeśli powiesz mi, co widzisz.- Potwo.- Jej głos się załamał.- Nie mogę wrócić.Muszę wejść głębiej.- Co widzisz?Nagle Cassie odwróciła się do Melissy.- Nic! - krzyknęła.- Nic.Nic!- Nie ma potworów?- Nie ma potworów.Zadowolona?- Tak.- Azy spływały po jej twarzy, gdy wzięła Cassie w ramiona.- Nie mogłabym być bardziejzadowolona, skarbie.- Puść mnie.- Mimo tych słów mocno obejmowała Melissę.- Nienawidzę cię.- Już niedługo.- Melissa łagodnie kołysała dziecko.- Wkrótce cię puszczę.Cassie.Dopiero po godzinie otworzyła oczy.- Cześć.- Travis siedział na krześle obok łóżka.- Jak się miewasz?- W porządku - wyszeptała.Pocałowała Cassie w czoło i wyśliznęła się z łóżka.- Trochę to potrwało,zanim zasnęła.- Co się stało, do cholery? Krzyczała jak opętana, kiedy przestałem do niej mówić.Okropnie mniewystraszyła.- Sama też się niezle wystraszyła.- Ale wszystko dobrze się skończyło?- Mamy przełom.- Pokiwała głową.- Przyznała przede mną i przed sobą, że w tunelu nie ma potworów.- Więc nie będzie więcej koszmarów?- Boże, mam taką nadzieję.Jej wyobraznia jest na tyle silna, by stworzyć wszystko, co Cassie zechce.Ale136 przynajmniej ma świadomość, że się oszukiwała.Najlepiej byłoby, gdyby zaczęła kwestionować powody,dla których znalazła się w tunelu.- Czyli co?- To, że Tancerz Wiatru ją tam trzyma dla jej bezpieczeństwa.- Możesz ją przekonać, że to nieprawda.- Spróbuję nad tym popracować.- Zgasiła lampę na nocnym stoliku.- Mam nadzieję, że to nie potrwazbyt długo.Zrobię sobie kawę bezkofeinową i wracam do łóżka.Masz ochotę?- Czemu nie? - Travis powędrował za nią do kuchni i przyglądał się, jak parzy kawę.- Niepotrzebowałyście mnie dzisiaj, prawda? Dlatego mnie odesłałaś.%7łeby udowodnić Cassie, że może się obyćbeze mnie.- Udało nam się.- Usiadła przy stole.- To cię powinno uszczęśliwić.Uwolniłeś się od niej.- To chyba nie jest w porządku.Nigdy nie żałowałem, że pomagam Cassie.- Mimo że wykorzystałeś ten fakt do szantażu.- Trafiony.- Uniósł filiżankę do ust.- Taka jest natura bestii.Ja też nie jestem święty, Melisso.Nigdy gonie udawałem.Nie, nigdy nie ukrywał przed nimi swojego charakteru ani motywacji.Sposób jego myślenia bywałskomplikowany niczym chińska układanka, ale obie siostry zawsze wiedziały, czego się mogą po nimspodziewać.- Pewnie miałeś powody.Mówiłeś, że martwisz się o swojego przyjaciela Jana.Wygląda na to, żesłusznie.- Słuszniej niż myślałem.- Opowiedz mi o nim.- Po co?Melissa oderwała od niego spojrzenie.- Nie wiem.Przypuszczam, że niełatwo ci zbliżyć się do ludzi.Pewnie więc jestem ciekawa, jakiegoczłowieka nazywałeś przyjacielem.- Dobrego.Uważał się za egoistę, ale kiedy go potrzebowałem, zawsze był przy mnie.Jan był jakrodzina.On i mój ojciec pracowali razem.Przez lata.- Co robili?- Czasem kradli dzieła sztuki, ale zazwyczaj przemycali różne rzeczy.Mój ojciec był prawdziwymposzukiwaczem przygód.Uważał się za kogoś w rodzaju zawadiaki.%7łył chwilą.Jan był praktycznym,stabilizującym czynnikiem w moim życiu.Wtedy nie doceniałem tego, że próbował powstrzymać mojegoojca przez zabieraniem mnie na wypady.Mówił, że to zbyt niebezpieczne, i czasem strasznie się o towykłócaliśmy.- Twój ojciec naprawdę zabierał cię ze sobą?- Jasne, uważał, że to kształcące.- Czyżby?- %7łebyś wiedziała.Sporo się nauczyłem.Oczywiście, niewiele z tego było legalne.137 - Nie chodziłeś do szkoły?- Korespondencyjnej.Jan się uparł.Kiedy mój ojciec zginął, Jan zabrał mnie do Amsterdamu i umieściłw zwykłej szkole.- Ile miałeś lat, gdy umarł twój ojciec?- Trzynaście.- Z takim zapleczem musiałeś niezle namieszać wśród innychuczniów.- Nieszczególnie.Wtedy mocno się wyciszyłem.Zmierć ojca nie była zbyt.estetyczna, sam trochęoberwałem.- Co mu się stało?- Nadepnął na odcisk przywódcy kartelu narkotykowego w Algierze.Wysadzili naszą łódz.Oczy Melissy rozszerzyły się ze zdumienia.- Byłeś w niej?- Tak jak Jan.- Pokiwał głową.- Ojciec znajdował się pod pokładem, zabił go podmuch.Jana i mnie zpokładu rzuciło do wody.Rozbiłem sobie głowę, łan musiał podholować mnie do brzegu Leżałem w szpitaluprzez wiele tygodni, ale on mnie nie opuścił Kiedy poczułem się lepiej, zabrał mnie do Amsterdamu.- Co ze śmiercią twojego ojca?- Chodzi ci o policję? W biznesie, którym się zajmowaliśmy, nie chodzi się na policję, chyba że się chcewylądować w więzieniu.Samemu trzeba rozwiązać problem.- Nie, jeśli ma się trzynaście lat.- Nie pozostałem trzynastolatkiem całe życie.- Uśmiechnął się.Poczuła nagły chłód, gdy popatrzyła muprosto w twarz.- Co robiłeś?- Jak to co? To, co robiłby każdy dzieciak.Uczyłem się, grałem w piłkę, czytałem książki.- Wstał iodstawił filiżankę do zlewu.-I czekałem.- A potem?- Nie chciałabyś znać szczegółów.- Umył filiżankę i odstawił ją na półkę.- Zająłem się tą sprawą.Travis miał rację, nie chciała znać szczegółów.Nie miała wątpliwości, że były bardzo krwawe.- Zaszokowana? - Patrzył na nią uważnie.- Niepotrzebnie.Wiesz, że nie jestem w czepku urodzony, jakty.Bardzo się od siebie różnimy.- Bo ty pragnąłeś zemsty? - Wzruszyła ramionami.- Wcale się nie różnimy.- Może czujemy to samo, ale gwarantuję ci, że działamy inaczej.Jeśli chodzi o kogoś, na kim mi zależy,nie poprzestaję na szybkiej, schludnej śmierci.- Umilkł.- Więc nie myśl, że wejdziesz mi w drogę.Wpatrywała się w niego bez słowa.- Cholera, pozwól mi to zrobić.- Zacisnął pięści.- Myślisz, że łatwo jest zabić człowieka?- Nie wierzę, że byłoby trudno zabić Deschampsa.To jak rozdeptanie karalucha.- Wstała.- Albouduszenie go moim czepkiem.Dobranoc, Travis.- Melisso, nie.- Wziął głęboki oddech.- To prawda, uwolniłaś mnie od Cassie, ale ona nadal cię138 potrzebuje.Obiecałaś coś Jessice.- Nie musisz mi przypominać.Ale jej jest lepiej.Miałeś jakieś nowe wieści od Galena?- Nie.- Ale w razie czego mi powiesz? - Kiedy nie odpowiedział, zacisnęła wargi.- Tak myślałam.Odsuwaszmnie.Nasze partnerstwo było w najlepszym razie oparte na kruchych podstawach.Dobrze wiedzieć, naczym stoję.- Deschamps cię zabije.Posłuchaj mnie.uganiasz się za tym facetem jak jakiś partyzant.Znam cię.Nigdy nie widziałem kogoś, kto równie mocno kochałby życie.Myślisz, że jak byś się czuła, odbierając jekomuś?- Zabił moją siostrę.Zrobię wszystko, co będę musiała.- Zostaw go mnie, Melisso.Nagle zakipiała gniewem.- Za nic.- Weszła do sypialni i trzasnęła za sobą drzwiami.Cholera, nie powinna tego robić, mogłaobudzić Cassie.Na szczęście dziewczynka nadal spała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl