[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Naulicyzaczęli gromadzić się ludzie.Kordon trzymających się za ręcepolicjantówutrzymywał ciekawych z dala od miejsca walki.Jan wyjrzał przezoknoznajdujące się na klatce schodowej.Na przeciwległym dachu, wbramach i woknach sąsiedniej kamienicy dostrzegł hełmy policjantów.ScotlandYarddziałał jak zwykle z niesamowitą szybkością.W tej chwili naschodachukazał się umundurowany oficer policji w towarzystwie kilkuszeregowych.- Czy potrzeba panu czegoś, sir? - zwrócił się do Gilesa.- Na razie, nie.Sam spróbuję sobie dać radę.Niech wszyscycofną się dobramy.Chcąc nie chcąc Renard i Jan musieli posłuchać.Tymczasem Anglikwyjął z teczki jajowaty granat i szybkim ruchem podłożył go poddrzwi. Jednym skokiem znalazł się na półpiętrze.Stamtąd zjechał poporęczy w dół.Kiedy był już na dole, ścianami domu zatrzęsła silna detonacja.Klatkaschodowa napełniła się kurzem powstałym z eksplozji iopadającego ze ściantynku.Gdzieś na chodniku zabrzęczała upadająca szyba.- A teraz jazda! - pobiegli na górę.Drzwi leżały wyłamane dowewnątrzmieszkania.Giles skradając się wsunął głowę do przedpokoju.Wyprostowałsię, i z pistoletem w ręku przekroczył próg.Oczom wchodzącychprzedstawiłsię mrożący krew w żyłach widok.Na podłodze, ściskając wpokrwawionychrękach pistolet maszynowy, leżał człowiek.Jeden rzut okawystarczył Janowina stwierdzenie, że z ciała jego odeszło życie.W tym samymmomencie, za nawpół uchylonymi drzwiami prowadzącymi do wewnątrz mieszkaniacoś poruszyłosię.Zamarli w bezruchu.Jan, powoli, stąpając na palcach, zbliżyłsię dodrzwi.Nagle padł strzał.Po chwili wszyscy usłyszeli łoskotpadającegociała.Renard podsunął się do framugi i szybko zajrzał dowewnątrz.Objąłwzrokiem pokój i powolnym, zmęczonym ruchem założył pistolet zapas.Weszli.Obok łóżka leżała kobieta.Jej szeroko otwarte oczyzdawały sięwpatrywać we wchodzących z wyrazem wielkiego, spokojnegozdziwienia.Powieki drgały lekko.Palce zacisnęły się konwulsyjnie na rękojeści rewolweru.Kiedy Giles podbiegł do niej i wyrwał broń z drobnej,opalonejdłoni, całe jej ciało przebiegł dreszcz.Wyraz zdziwienia zastygł nawiekiw olbrzymich, zielonych oczach.Na podłodze rosła powoli ciemna,szkarłatnaplama krwi.Kiedy wieczorem przybyli na umówione miejsce, Seymourprzywitał ich zpewnym roztargnieniem.Elżbieta nie przybyła na umówionespotkanie.Telefonował do jej gospodyni, lecz ta odpowiedziała mu, że MissElizabethwyszła wczesnym rankiem i jeszcze nie wróciła.Seymourwestchnął.O ile niewróci wieczorem, nie zobaczy jej już przed odlotem.Poza tym,ostatniarozmowa z Renardem nastroiła go minorowo.Przez całe swojeżycie byłuczciwym człowiekiem, a od czasu pełnienia służby w "IntelligenceService"często otrzymywał bardzo odpowiedzialne prace.Nigdy jeszcze niezdarzyłomu się nic podobnego.Przedtem nie uwierzyłby w ogóle, że możepopełnićtego rodzaju niedyskrecję.Nie winił zresztą Elżbiety, lecz siebie.Ostatecznie, nie prosiła go o zwierzenia.To on sam zachował sięjaksmarkacz.Myśl ta trapiła go, więc pił wiele i nalewał wszystkim.Pokilkukieliszkach humory poprawiły się.Jedynie Jan pozostał milczący.Pożegnałsię wcześniej niż przypuszczali, wymawiając się zmęczeniem ichęcią wyspania przed jutrzejszym zadaniem.Pozostali sami.Seymournie czułdziałania alkoholu.Znajdował się jednak w nastroju, kiedyczłowiekowiłatwiej przychodzi powiedzieć, coś, co na trzezwo wymagałobydłuższegonamysłu.Jadąc na wyprawę, z której nie wiedział czy powróci,musiałspełnić prośbę Marianne.- Czy pan jest żonaty? - zwrócił się nagle do Renarda - Proszęwybaczyćmi tego rodzaju zapytanie, lecz za chwilę wytłumaczę panu, o co michodzi.- Tak.Jestem żonaty, a właściwie byłem, gdyż o żonie mojej,mimonajwiększych starań, nie mam wiadomości.Nie wiem gdzie onajest.- Ale ja wiem.Twarz Francuza powlekła się trupią bladością.- Jest pan pijany - powiedział nie podnosząc głosu - ale nawet wtymwypadku zabraniam panu mówić na ten temat.Dziwię się, żeczłowiekpańskiego.- Nie.Nie jestem pijany.- Seymour mówił bardzo szybko.Niemógł patrzećspokojnie na mieniącą się gniewem twarz Francuza - Pana żonama na imięMarianne i poznała pana na uniwersytecie.Renard zerwał się z krzesła, lecz opanował się natychmiast iusiadł.Naczoło wystąpiły mu maleńkie kropelki potu.- Skąd pan o tym wie!!?- Widziałem się z pana żoną we Francji.Pracuje ona w F.F.I.Prosiła mnie, abym nie wspominał o niej panu, ani jednym słowem.Bałasię, że możenie doczekać (proszę wybaczyć mi moją szczerość) końca wojny inie chciaław obecnej trudnej chwili niszczyć pańskiej równowagi duchowej.Dopiero pouwolnieniu Paryża, miałem powiedzieć panu o tym wszystkim.Będzieprzychodziła co dnia na grób Nieznanego %7łołnierza, by modlić się opewnejokreślonej godzinie.Oczywiście, nie powiedziałbym panu nic o tejcałejrozmowie, gdyby nie to, że jutro wylatujemy na dość ryzykownąwyprawę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •