[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rzecz jasna przyszliśmy tu, aby prosić ją o pomoc.W tej sytuacji mojemożliwości wyboru były bardzo ograniczone.Chłodny wiatr rozwiał nasze włosy, muskając je niczym małe, niewidzialne rączki.Wydawało się,jakby ten wiatr był żywy.Nigdy dotąd nie zetknęłam się z wiatrem, który miałam ochotę odegnaćmachnięciem ręki jak zbyt nachalnego chłopaka.Nie byłam jednak wystraszona.A powinnam siębać.Nie duchów, lecz tego, co je przywołało.Tyle że czułam się dziwnie nierzeczywista izdystansowana.To efekt utraty krwi.Przeszliśmy przez drzwi i zeszliśmy po dwóch małych, kamiennych stopniach.Na tyłach domurosły rzędy małych, poskręcanych drzewek owocowych.Zaraz za sadem rozciągała się ścianamroku.Była to naprawdę potężna ściana ciemności, tak czarna, że nie zdołałam przeniknąć jejwzrokiem.Na jej tle odcinały się nagie gałęzie drzew.Co to jest?  spytałam.Niektórzy z nas potrafią otaczać siebie i innych cieniami i mrokiem  wyjaśnił Jean-Claude.Wiem, widziałam coś takiego, kiedy zginął Coltrain, ale to jest cała cholerna ściana. Istotnie, robi wrażenie  przyznał.Głos miał rzeczowy, obojętny.Spojrzałam na niego,ale nawet w blasku księżyca nie byłam w stanie rozszyfrować wyrazu jego twarzy.Przez mrok przebiła się iskierka białego światła.Strumienie zimnego, białego światła przecięłyciemność.Zwiatło zaczęło pożerać mrok, jak ogień kartkę papieru, czerń rozmywała się,pochłaniana przez blask.Kiedy resztki ciemności rozproszyły się, wśród drzew ukazała się bladapostać. Nawet z tej odległości nie pomyliłabym jej z człowiekiem, ale ona wcale nie próbowała udawać.Biała poświata otaczała jej głowę wirującą aureolą, połyskująca chmura rozrastała się wokół niejcoraz bardziej, świecąc jak bezbarwny neon.Raz po raz wyłaniały się z niej i znikały na powrótrozmyte postaci.Czy to jest to, co myślę?  spytał Larry.Duchy  powiedziałam.Cholera  mruknął.Otóż to  przyznałam.Duchy wpłynęły między drzewa.Zawisły wśród zaschłych konarów jak młode pąki białychkwiatów, gdyby pąki mogły się poruszać i świecić.Dziwny wiatr owiał moją twarz, rozwiewając włosy.Długi, wąski korowód fosforyzującychpostaci uniósł się w powietrze.Duchy, sunąc nisko nad ziemią, zbliżały się w naszą stronę.Anito!Po prostu nie zwracaj na nie uwagi, Larry.Nie skrzywdzą cię, jeśli pozostaniesz nieruchomo i bę-dziesz je ignorował.Pierwszy duch był długi, wąski i miał szerokie, wrzeszczące usta, które wyglądały jak kółko zdymu.Uderzył mnie w pierś.Poczułam wstrząs, jak porażenie prądem.Mięśnie w moichramionach zadrgały konwulsyjnie.Larry jęknął.Co to było, do cholery?  rzucił Larry.Postąpiłam krok naprzód.Idz dalej i nie zwracaj na nie uwagi.Nie chciałam tego, ale szłam tak szybko, że wyprzedziłam Jean-Claude'a.Następny duchprzepłynął po mojej twarzy.Przez chwilę zaparło mi dech, ale nie zwolniłam kroku inieprzyjemne uczucie minęło.Jean-Claude dotknął mojego ramienia.Spojrzałam mu w twarz i nie byłam pewna, co tamzobaczyłam.Wyraznie próbował coś mi powiedzieć.Wciąż patrząc na mnie, wysforował się doprzodu.Skinęłam głową, przepuszczając go.To nic mnie nie kosztowało. Nie podoba mi się to - mruknął Larry. Mnie również  dodał Jason.Wymachiwał rękoma, usiłując odganiać białe, wirująceopary jak mgłę.Im bardziej się starał je rozwiać, tym bardziej opary gęstniały.Z oparów wyłoniłasię twarz.Podeszłam do Jasona i schwyciłam go za ręce. Zignoruj to.Na jego ramieniu przycupnął mały duszek.Miał wielki, perkaty nos i dwoje na wpółuformowanych oczu.Mięśnie ramion Jasona naprężyły się pod moimi palcami. Gdy zwracasz na nie uwagę, dodajesz im mocy do manifestacji  powiedziałam.Duchuderzył mnie w plecy.Zupełnie jakby w moim ciele zaległa bryła lodu.Duch przeszedł przezemnie na wylot, wypełzając z przodu.Odebrałam to, jakby przewleczono przeze mnie zimną linę.Wrażenie, choć piekielnic nieprzyjemne, było na szczęście krótkotrwałe.Nawet nie bolało.Duch zagłębił się w torsie Jasona.Jason krzyknął.Tylko moje dłonie zaciśnięte na jego ramionachpowstrzymały go przed zamachnięciem się na zjawę.Wszystkie mięśnie w ciele Jasona drgały jaku konia pożeranego żywcem przez gzy.Zwiotczał, gdy duch wyszedł z niego.Spojrzał na mnieprzerażonym wzrokiem.Miło wiedzieć, że można go było przestraszyć.Najwyrazniej wampirzyceswymi gnijącymi dłońmi odebrały mu trochę odwagi.Wcale mu się nie dziwiłam.Ja teżwpadłabym w panikę.Larry drgnął, kiedy duch prześlizgnął się przez niego, ale tylko tyle.Oczy miał rozszerzone, wie-dział jednak, co stanowiło prawdziwe zagrożenie  nie były nim duchy.Jean-Claude podszedł do nas [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •