[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Hrabia jednak zwrócił się do pana Donnettiego:- Francesco, wynajmij konie, wez dwóch swoich najlepszych ludzi i przy-jedzcie do willi.Stamtąd ktoś pokieruje was dalej.Scargill, oni wspomnielichatę Vannonego?- Tak, panie, tej nazwy chłopak był pewny.Znasz to miejsce?- Tak, myślę, że tak.To opuszczona chałupa, rzekomo nawiedzana przedVannonego, miejscowego złoczyńcę, który od lat nie żyje.Francesco, to jakieśsiedem mil w kierunku wzgórz, na zachód od willi.Widać tę chatę z drogi.Spiesz się, przyjacielu.Hrabia odwrócił się i szybkim krokiem podszedł do biurka.Przez ułameksekundy zatrzymał wzrok na jednym z pistoletów, po czym wsadził sobie obaza pas.To z tego pistoletu postrzeliła go kiedyś madonna.SR * * *Usadowiona wygodnie przy pniu drzewa Cassie zaczęła się z dużymociąganiem podnosić z miejsca.Patrząc smutno na niebo, powiedziała:- Obawiam się, że hrabia miał rację.Chyba właśnie spadła mi na nos kro-pla deszczu.- Si, a ponieważ jesteś uparta, oboje przemokniemy do suchej nitki.Cassie zmarszczyła w odpowiedzi nosek.- Może powiesz mi jeszcze, że zle się bawiłeś, pałaszując zimnego kur-czaka i ser? I widoki takie piękne.Przecież nie jesteśmy z cukru, Josephie.Joseph powoli stanął na nogi.- Wracamy teraz, madonna.Jeśli ty o siebie nie dbasz, to ja muszę.- Niech i tak będzie.- Rozprostowała zesztywniałe nogi i otrzepała aksa-mitną spódnicę do jazdy konnej.- Masz rację, zrobiło się trochę chłodno.Joseph miał już palce u nóg zdrętwiałe z zimna, ale powstrzymał sięprzed ostrą ripostą.Przekora Cassie stanowiła po części o jej uroku i Joseph,podobnie jak jego pan, nie był na nią całkiem uodporniony.Szybko spakowałkoszyk i posadził Cassandrę na konia.- Pióro przy twoim kapeluszu zamieni się w mokry patyk do czasu, kiedyzajedziemy do willi - powiedział nie bez satysfakcji.Cassie dotknęła już lekko zwilgotniałego pióra i zaśmiała się:- Jeśli tylko ci to sprawi przyjemność, przyjacielu, to będę się modlić oprawdziwą ulewę.Chciał ją skarcić, ale nie potrafił.Prawdziwe z niej ziółko, pomyślał.Samsiebie zaskoczył, kiedy po dwudziestu pięciu latach milczenia zdecydował sięopowiedzieć komuś o swojej młodej żonie Marii i o tym krótkim okresie, któryrazem przeżyli na Korsyce.To było wieki temu, ale kiedy przebywał z madon-ną, szczęśliwe wspomnienia wracały.SR Zaczęło mocniej padać i Joseph powiedział Cassie, żeby przyspieszyła.Wyobrażał sobie, jak hrabia zmyje mu głowę, jeśli madonna wróci do willi wprzemoczonym ubraniu.Zaraz się jednak zreflektował, myśląc, że jego pan niebywał niesprawiedliwy.To raczej uparta pani powinna spodziewać się repry-mendy.Joseph zatrzymał konia w miejscu, gdzie poorana koleinami i coraz bar-dziej błotnista droga gwałtownie zakręcała, i popatrzył na niebo.Choć byłodopiero popołudnie, wokół nich zapadała powoli szarość, a powietrze stawałosię mgliste.Nagle jego koń parsknął i wierzgnął niespokojnie.Joseph chwycił moc-niej cugle.Spojrzał w dół na drogę, której odcinki to wyłaniały się, to znikałypo drugiej stronie wzgórz.Kilkaset metrów niżej dostrzegł czterech konnychszczelnie otulonych płaszczami, którzy pewnie jechali pod górę.Poczuł rosną-cy niepokój, gdyż nie rozpoznał żadnego z mężczyzn ani koni.Nagle jeden znich zatrzymał konia, stanął w siodle i zaczął lustrować wzrokiem najbliższewzgórza.Joseph przeraził się na dobre, kiedy tamten wskazał ręką w ich kie-runku i krzyknął coś do pozostałych.Cała czwórka zerwała się galopem i Jose-ph słyszał zbliżający się stukot kopyt.Cassie zatrzymała swoją klacz i zapytała go:- Co się stało, Josephie?Odwrócił się do niej w siodle i przemówił zmienionym niskim głosem:- Słuchaj uważnie, madonna, i rób dokładnie, co każę.Jedzie na nas czte-rech mężczyzn i wiem, że nie mają dobrych zamiarów.- Mówiąc to, wyciągałpistolet i ostrożnie go odbezpieczał.- Dobry Boże, o czym ty mówisz?Gestem nakazał jej milczenie.- Wiesz, w którą stronę jechać do willi przez las?SR - Myślę, że tak, ale.- Ja ich tu zatrzymam.Ty, madonna, zjedziesz z traktu.Musisz jechaćostrożnie, bo chociaż spad jest łagodny, trawa powoli zamienia się w morzebłota.Jedz między drzewami przynajmniej przez kilometr.Potem dopiero wróćna drogę.Ja spróbuję cię dogonić.- Na pewno coś ci się pomyliło! Josephie, ja cię nie mogę zostawić!Joseph zaklął głośno i po raz pierwszy dostrzegła w jego twarzy dzikiezawzięte rysy pirata afrykańskich wybrzeży.Jego strach zaczął się jej udzielać i zadrżała.- Jedz, prędko.- Zamachnął się i kolbą pistoletu uderzył jej klacz w zad.Cassie się obejrzała.Zakrywał broń płaszczem, żeby nie zamokła i spodzmrużonych oczu studiował teren.Cassie sprowadziła klacz z drogi i wjechałamiędzy drzewa.Krzewy jeżyn darły jej spódnicę i pelerynę, ale nie zwracała nato najmniejszej uwagi.Wszystko działo się tak nagle, że jej strach był taki nie-rzeczywisty, jakby rzucono ją w środek osobliwego nocnego koszmaru.Drzewa rosły gęsto, ale jej arabska klacz zwinnie znajdowała przesmyki,omijając niebezpieczne cierniste poszycie.Klacz parła do przodu, aż dotarły dowąskiej, prawie zarośniętej ścieżki i Cassie wbiła jej w boki pięty, zmuszającdo cwału.W tym samym momencie koń położył uszy na dzwięk wystrzału, poktórym zaraz nastąpił drugi.Odgłosy te zlały się w jeden i ich echo jak śmier-telne staccato rozeszło się między wzgórzami.- Joseph - zachrypiała Cassie i obróciła głowę w kierunku, z którego do-szły strzały.Zaraz potem usłyszała, jak konie przedzierają się przez gęste podszycie.Ze strachu zaschło jej w gardle.Smagnęła klacz biczem i zwierzę przeszło wgalop.Niskie gałęzie drzew podarły jej jezdziecki kapelusz, a klacz wydawałaSR gniewne parsknięcia, gdy kolczaste krzewy raniły jej nogi.Stukot kopyt za jejplecami niebezpiecznie się przybliżał.Nagle jej klacz wynurzyła się z lasu.Cassie nie mogła uwierzyć oczom.Na drodze czekał na nią jezdziec, któ-rego twarz zasłaniała czarna maska.Domyślili się, co zrobi! Oceniła dzielącąich odległość, schyliła głowę, chowając ją za szyją klaczy i z całej siły wbiłapięty w jej delikatne boki.Galopowała na oślep prosto na jezdzca.Giacomo patrzył na jadącą ku niemu dziewczynę z niejakim zdziwie-niem.Miał jednak spore doświadczenie w swojej profesji.Uśmiechnął się na-wet, myśląc, że ta mała wnosi trochę zabawy w zadanie, które zapowiadało siębardzo nudno.Dobrze wiedział, że będzie próbowała spłoszyć jego konia zdrogi, i mocniej chwycił cugle.Zanim zdążyła dotrzeć do drogi, on sam rozpę-dził konia do galopu.Kiedy klacz Cassie w ostatniej sekundzie odskoczyła, że-by uniknąć zderzenia, Giacomo wyciągnął ręce i ściągnął ją z siodła.Szamota-ła się jak szalona, przez co nie zdążył zatrzymać jej konia, który popędził w dółzbocza.Poczuł na szyi paznokcie dziewczyny i w przypływie złości trzasnął jąpięścią w szczękę.W jej głowie eksplodowała fontanna bieli i Cassie osunęła się bez czucia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •