[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dzwięk dzgnął uszy Masena, otoczyły go przejrzyste zjawy.Skuliłsię w siodle i popędził Breę.Grzywa klaczy chłostała mu twarz, lodowaty nocny wiatr wyciskałłzy z oczu.Nie mógł pozwolić, żeby tu utknąć.Stój!Brea wyhamowała parę metrów przed ciepło odzianym wojownikiem, który stał nadrodze z opuszczoną ciężką włócznią.Masen z pewnym trudem utrzymał się w siodle; klacz tańczyła i rzucała łbem.Zarżała wpanice, ale mógł ją uspokoić tylko słowami; ręce miał zajęte pochodniami.Uciszał ją najlepiejjak mógł, nie spuszczając oka z wojownika.Mężczyzna był wysoki, długie włosy miałzwiązane w warkocze ozdobione piórami.Bransolety z brązu zdobiły muskularne ramiona,spinka z klejnotem spinała gruby, kraciasty płaszcz.Krata jednak wyglądała na wyblakłą, jakbyza często ją prano, a włosy mężczyzny były pozbawione barwy jak pajęczyna - był iluzją, nieprawdziwszą od innych gwizdunów, ale wystarczająco realną, by spłoszyć biedną Breę.- Wracaj na swój spoczynek! - zawołał Masen, wyciągając do przodu pochodnię.Popędził klacz do niechętnego stępa.- Nie ma tu żadnej bitwy.Stój! - powtórzył głos.Usta włócznika się nie poruszyły.- A ja mówię odejdz!Tchnieniem Pieśni Masen cisnął kulę płomienia z pochodni w stronę zjawy.Duchpodniósł włócznię, by ją odtrącić, a potem rozpłynął się w dym i płatki śniegu, które Breazmiażdżyła kopytami, przechodząc.Potrzebowała tylko niewielkiej zachęty, by zakłusować,choć cały czas niespokojnie strzygła uszami. Znieg padał coraz gęstszy, wirował z ciemności nocy i syczał w ogniu pochodni.Z tyłurozległ się na nowo chór kocich wrzasków, przetykany wrzaskami frustracji, jeszcze bardziejzgrzytliwymi niż dotąd.Plwasz! Plwasz na nas! Gardzisz kpisz plwasz na naszą pieśń! Zaśpiewamy ci innąpieśń włóczni pieśń łez pieśń dusz dawno odeszłych w pył pieśń kamieni pieśń kości łamanychwłóczni co nasze kości łamały włócznie łamać kości zetrzeć w kamienie tej ziemi co była naszata ziemia opłacona krwią i kośćmi.Cienie znów natarły, tym razem dziesiątkami, unosiły się jak chmury.Masen usiłowałnie patrzeć na nie wprost, ale było ich za dużo.Sunęły na niego ze swoimi wychudzonymitwarzami i pustymi oczami, z ustami rozciągniętymi zbyt wieloma troskami, zbyt wielką grozą.Poległa tu wielka armia, prawie cały naród, zmiażdżony między młotem rycerzy Endiriona akowadłem Pręgowanej Twierdzy, i nawet teraz nie zaznała spokoju.Pięć kilometrów do szóstego zakrętu i końca Gwizdunów.Za daleko, by wymagać tegood konia, choć klacz galopowałaby, aż pękłoby jej serce, gdyby jej kazał.Wyścigowe konieCesarza na Królewskim Torze pokonywały taki dystans cwałem, ale Brea nie była koniemwyścigowym, było ciemno, a do tego dzwigała ciężkie juki.Teraz potrzebna była wytrwałość -najpierw szybkość, by zwiększyć dystans, a potem wytrwałość.Tego Brea miała poddostatkiem.Masen ścisnął ją piętami i spróbował uciec umarłym.Kiedy wyjąca chmara zjaw w końcu zniknęła za zasłoną śniegu, Masen powściągnąłklacz jednym słowem.Koń otrząsnął śnieżną czapę z pyska, cały parujący, ale łeb wciąż miałuniesiony.Masen sprawdził pochodnie.Cały czas się paliły, choć już niedługo.Została mumoże godzina ognia.Miał nadzieję, że to wystarczy.Musiał przejechać jeszcze przynajmniejtrzy kilometry.Brea brnęła przed siebie, prawie bezgłośnie w coraz głębszych zaspach.Masennasłuchiwał powrotu gwizdunów.Za każdym razem, kiedy wiatr wzdychał w skalnych filarachwzdłuż drogi, odwracał się w kierunku dzwięku, wysuwając pochodnie, ale widział tylko śnieg.Ten sypał na przełęcz z północy na południe, cichy jak drżenie skrzydeł anioła.Mróz szczypałw uszy okrutnymi palcami, ręce bolały od trzymania w górze pochodni.Widać było tylko śnieg,skały i duszącą, aksamitną ciemność.Zdrajca!Głos rozległ się tuż za nim.Masen obrócił się gwałtownie, serce załomotało mu jakwerbel o żebra.Nic.Tylko śnieg, jaśniejący tam, gdzie wpadał w czerwony krąg blasku pochodni.Gdzieś z tyłu wiatr zaskomlał wśród skał i ucichł.Nic.Odwrócił się z powrotem,poprawiając w siodle drętwiejące pośladki.W powietrzu przed nim wisiała zjawa, tak blisko, że mógł jej dotknąć.Długie włosyunosiły się jak chmura wokół jej głowy.Skórę miała przezroczystą, jakby jej gładka,proporcjonalna twarz została wyrzezbiona z kamienia księżycowego.Każda linia jej sylwetkibyła idealna.Od gładkich białych jak mleko ramion po drobne stópki była prześliczna jak świt.Nie zostaniesz? Uśmiechnęła się i wyciągnęła do niego ręce, serdecznie, jak kobieta doswojego kochanka.Zostań ze mną, najdroższy.Bez ciebie jest mi tak zimno, tak zimno w nocy.Zostań ze mną [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •